Rant na żywność.

Zasadniczo nauczyłem się już nie kupować gotowej żywności. Niestety dzisiaj w ogromnym pośpiechu zaryzykowałem chili sin carne z żabki. Kurwa, niedogotowany, twardy ryż. Taki z twardymi rdzeniami w środku.

Zakupy w biedronce to jak walka z wiatrakami. Jak wchodzę do tego sklepu to już się stresuję, bo tak bardzo trzeba uważać, żeby nie zostać oszukanym - zazwyczaj niemal każdy produkt, który jest na promocji, a może się zepsuć - jest zepsuty, albo coś z nim jest nie tak. Czy to zapleśniałe owoce. Czy nieświeże mięso (niepoprawnie przechowywane). Czy gnijące warzywa (zielenina jak np. rukola. niby kilka dni przed datą ważności, a zawiera totalnie rozkładające się, pojedyncze listki - "myta, gotowa do spożycia" - takie totalnie gnijące, konsystencja jednolitego żelu a nie liścia - zresztą ta rukola nigdy nie jest przeceniona, ale za to prawie zawsze trafią się zgniłe listki).

Wczoraj kupiłem słój masła orzechowego w przecenie. I co? Orzechy albo zostały przypalone, albo było trochę zgniłych, w każdym razie daje to charakterystyczny smak przypalonego karmelu.

I tak w kółko, przykłady mógłbym mnożyć.

Jednocześnie niemal niemożliwe jest kupienie niektóych świeżych rzeczy bez plastikowego opakowania - jak choćby warzywa.

Koniec czasów. Żyć się nie da. Szlag może trafić.

PS

A w drugiej żabce obok na przykład regularnie sprzedają produkty z datą ważności do WCZORAJ. Gdy zwracam uwagę - wzruszają ramionami z grymasem oburzenia, że śmiem coś powiedzieć.

PS 2 Tu macie zdjęcie lodówki z biedry https://www.reddit.com/r/MoldlyInteresting/s/0zOCOgDjdZ